Ojcostwo to sport ekstremalny. Wymienię kilka kontuzji których nabawiłem się przez ostatnie 5 lat ojcostwa:
- rozbita warga (wygłupy i fikołki)
- sine oko (nachyliłem się nad córką a ona wstała)
- podrapana twarz (nerwy puściły dziecku)
- kontuzja mostka (dostałem z baranka od chrześniaka)
- skręcona noga (biegłem z wózkiem po lesie)
- wybity palec (grałem w piłkę)
- zerwany paznokieć (kopnąłem przypadkiem w zabawkę)
- drobne poparzenia (sprawdzałem czy już wystygło)
- nadwyrężony nadgarstek (nauka dziecka jazdy na rowerze)
Zazwyczaj to właśnie my ojcowie jesteśmy prowodyrem głupich zabaw, które niby mają wprowadzić dziecko w niebezpieczny świat ale tak naprawdę to chyba sami staramy się wyleczyć swoje kompleksy lub niespełnione marzenia z dzieciństwa.
Oczywiście im więcej my ojcowie spędzamy aktywnego czasu z dziećmi to tym bardziej jesteśmy narażeni na wszelkiego rodzaju kontuzje. Warto jednak podkreślić, że nasze kontuzje zazwyczaj są powierzchowne i szybko się wygoją w przeciwieństwie do naszych żon, mamusi naszych pociech, które dużo wcześniej niż my i nie porównywalnie więcej tracą swojego zdrowia.
Często jest tak, że to właśnie tata sprawdza najpierw teren przed dzieckiem. Np. wchodząc na plac zabawa, huśta się na huśtawce, zjeżdża na zjeżdżalni – wiadomo jak wytrzyma jego ciężar to dziecku nic nie grozi. Jednak niekiedy place zabaw są w kiepskim stanie a my ojcowie ważymy trochę więcej niż nasze dzieci i kontuzja murowana.
Kontuzje mają często być przykładem dla dziecka, że warto jednak być ostrożnym oraz mogą w jego oczach zbudować bohaterski obraz ojca. Wiadomo, że tato z raną ciętą wygląda bardziej bohatersko niż tato bez rany ciętej. Pamiętajmy, że zadrapania podczas zabawy z dziećmi są dużo ważniejsze niż stłuczona szybka w tablecie – tablet kupi się nowy, a po ranie może zostać blizna na całe życie! Super!